Myslowice - Brzęczkowice - Jeleń - Dziećkowice - Jaworzno - Szczakowa - Sosina - Myslowice - Katowice - Chorzów
Środa, 2 września 2009
· Komentarze(0)
Kategoria W towarzystwie
Spotykamy sie z Mariuszem w tradycyjnym miejscu w Myslowicach. Tym razem to on sie spoznil ;) Jedziemy przez las kolo elektrowni III i potem odbijamy na Podłęże. Wszystko sie tu pozmienialo od mojej ostatniej wizyty. Wspinamy sie na gore obok KWK Sobieski. Daje po nogach. Na szczycie rewelacyjny widok. Nawet sie nie spodziewalem tego albo nigdy z tej perspektywy na to nie patrzylem. Pagóry Jaworznickie w calej okazalosci. Ogladamy piekna okolice ze szczytu. Widac tez Zbiornik Dziećkowice. Uwazany za jeden z najbardziej czystych zbiorników w województwie śląskim, służy jako zbiornik wody pitnej. Tak wlasnie go zapamietalem. Parkujemy na chwile przy sklepie i uzupelniamy plyny ;) (Mariusz...babka z psami heh) W pare minut pozniej jestesmy nad brzegiem. Dramat. Przekwitlo cos i woda wyglada jak... żur. Najladniej to ujmując. Co robic ?!
Zbiornik Dziećkowice
Za godzine zrobi sie juz szaro... Mierzymy sily i sprawdzamy na mapie odlegosci. Spragnieni kapieli decydujemy sie jednak na Sosine. No wiec kolejne 20 km. Mariusz zaczyna odczuwac kolano. Stajemy. Odpoczywamy. Potem jeszcze raz. Zaczynam sie martwic. Wyglada to na wiazadlo z tylu albo nadciagniety miesien. Jest alternatywa w postaci samochodu ale jednak Mariusz decyduje ze jedziemy dalej. Przybywamy na Sosine. Juz prawie zaczyna sie sciemniac. Wskakujemy do wody. Bajka. Tym razem mamy ze soba duzo wiecej potrzebnych rzeczy w plecaku niz ostanio. Znalazla sie nawet kielbasa buahaha. Po 20stej robi sie juz zimno i zaczynamy sie pomalu zwijac. Kontuzjowane kolano Mariusza daje o sobie znac jeszcze kilka razy. Dlatego czas powrotu wydluza sie bardzo. Nie nastraja to optymistycznie kiedy rozstajemy sie w Myslowicach i pozostaje w ciemnosciach przez nastepne 45 minut. Wytrabiony jak to zwykle przez kilku pajacow w ciezarowkach, zmeczony dojezdzam do domu. Fajno ;)
Zbiornik Dziećkowice
Za godzine zrobi sie juz szaro... Mierzymy sily i sprawdzamy na mapie odlegosci. Spragnieni kapieli decydujemy sie jednak na Sosine. No wiec kolejne 20 km. Mariusz zaczyna odczuwac kolano. Stajemy. Odpoczywamy. Potem jeszcze raz. Zaczynam sie martwic. Wyglada to na wiazadlo z tylu albo nadciagniety miesien. Jest alternatywa w postaci samochodu ale jednak Mariusz decyduje ze jedziemy dalej. Przybywamy na Sosine. Juz prawie zaczyna sie sciemniac. Wskakujemy do wody. Bajka. Tym razem mamy ze soba duzo wiecej potrzebnych rzeczy w plecaku niz ostanio. Znalazla sie nawet kielbasa buahaha. Po 20stej robi sie juz zimno i zaczynamy sie pomalu zwijac. Kontuzjowane kolano Mariusza daje o sobie znac jeszcze kilka razy. Dlatego czas powrotu wydluza sie bardzo. Nie nastraja to optymistycznie kiedy rozstajemy sie w Myslowicach i pozostaje w ciemnosciach przez nastepne 45 minut. Wytrabiony jak to zwykle przez kilku pajacow w ciezarowkach, zmeczony dojezdzam do domu. Fajno ;)